Masochizm najczęściej kojarzy się z seksualnością albo z przekonaniem, że ktoś „lubi cierpieć”. Tymczasem w codziennej pracy psychoterapeutycznej dużo częściej mamy do czynienia z masochizmem psychologicznym – cichym, złożonym sposobem funkcjonowania, który nie rzuca się w oczy, a jednak głęboko wpływa na relacje i obraz siebie. W tym ujęciu cierpienie, umniejszanie własnych potrzeb czy stałe rezygnowanie z siebie nie są celem samym w sobie, lecz pełnią ważne funkcje regulacyjne: pomagają utrzymać więź, zmniejszyć lęk, zachować poczucie bezpieczeństwa.
Z perspektywy rozwojowej i klinicznej masochizm nie jest ani cechą charakteru, ani „skłonnością”. Jest adaptacją – sposobem przystosowania się do takich warunków życia i relacji, w których bycie sobą było zbyt ryzykowne lub zbyt kosztowne. W określonym momencie ta strategia miała sens i realnie służyła przetrwaniu. Dopiero z czasem, gdy warunki się zmieniają, zaczyna przynosić więcej cierpienia niż ochrony.
Masochizm jako strategia regulacji relacji
W gabinecie terapeutycznym masochizm bardzo rzadko objawia się wprost. Zazwyczaj nie przychodzi w postaci deklaracji: „lubię cierpieć”. Raczej ujawnia się w stylu bycia w relacji – w tym, jak dana osoba rezygnuje z siebie, jak długo wytrzymuje coś, co ją rani, jak szybko bierze na siebie winę i odpowiedzialność za to, co dzieje się między nią a innymi. Czasem jest to cicha zgoda na bycie pomijaną, czasem lojalne trwanie w relacjach, które od dawna są źródłem bólu, a czasem głęboko zakorzenione przekonanie, że bliskość zawsze musi kosztować.
Z tej perspektywy masochizm nie jest dążeniem do cierpienia, lecz próbą regulowania relacji i emocji w sposób, który kiedyś był konieczny. Dla wielu osób cierpienie jest paradoksalnie bardziej znajome i przewidywalne niż troska, stabilność czy wzajemność. Jeśli we wczesnych relacjach miłość była niespójna, warunkowa albo przeplatała się z karą, chłodem czy zawstydzaniem, to właśnie takie połączenie zapisuje się jako „normalne”.
Rozwojowo masochistyczna strategia często pełniła kilka kluczowych funkcji. Po pierwsze, pozwalała utrzymać więź z opiekunem, który był emocjonalnie niedostępny, surowy lub niebezpieczny. Dla dziecka zerwanie relacji nie jest opcją – zależy od dorosłego biologicznie i psychicznie. Jeśli opiekun reaguje miłością tylko wtedy, gdy dziecko jest grzeczne, uległe, „niewidoczne” albo bierze na siebie winę, to właśnie te zachowania stają się sposobem na przetrwanie.
Po drugie, masochizm działał jako forma minimalizowania zagrożenia. Uległość, samokontrola, tłumienie impulsów czy emocji były próbą zapobiegania eskalacji – krzykom, karze, odrzuceniu. W tym sensie podporządkowanie nie było słabością, lecz inteligentną adaptacją układu nerwowego: „jeśli będę mniej, jeśli się dopasuję, może będzie bezpieczniej”.
Po trzecie, masochistyczny wzorzec pomagał regulować wstyd i lęk poprzez internalizację winy. Zamiast doświadczać chaosu i bezradności („coś jest nie tak z moim opiekunem, świat nie jest bezpieczny”), dziecko dochodzi do wniosku: „to ja jestem problemem”. Choć to bolesne, daje złudzenie kontroli. Jeśli problem jest we mnie, to może mogę się poprawić, postarać bardziej, zasłużyć.
W tym kontekście szczególnie istotny jest fakt, że dziecko doświadczające odrzucenia, przemocy lub chronicznego braku responsywności nie ma przestrzeni na zdrowy gniew. Gniew wobec opiekuna zagraża relacji, a więc i przetrwaniu. Protest, sprzeciw czy agresja zostają więc zahamowane. Energia, która naturalnie powinna posłużyć do obrony granic, zostaje zwrócona do wewnątrz. Z czasem przybiera to postać samokrytycyzmu, autosabotażu, karania siebie lub nieświadomego wchodzenia w role osoby „gorszej”, „tej, która musi wytrzymać”.
W dorosłym życiu te wczesne strategie często działają automatycznie. Osoba może czuć, że bez cierpienia relacja wydaje się pusta, nienaturalna albo wręcz niepokojąca. Może mieć trudność z rozpoznaniem momentu, w którym przekracza własne granice, bo granice nigdy nie były bezpiecznym doświadczeniem. Masochizm staje się wtedy nie tyle wyborem, co odruchem pamięci relacyjnej – próbą zachowania bliskości w znany sobie sposób, nawet jeśli ceną jest rezygnacja z siebie.
Z tego punktu widzenia kluczowe w terapii nie jest „pozbycie się” masochizmu, lecz zrozumienie, czemu on służył i nadal służy. Dopiero wtedy możliwe staje się stopniowe odkrywanie nowych form bycia w relacji – takich, w których bliskość nie wymaga cierpienia, a autonomia nie oznacza samotności.
Geneza masochizmu: wczesne doświadczenia i trauma relacyjna
Masochizm moralny należy do tych form cierpienia psychicznego, które najłatwiej umykają uwadze – zarówno otoczenia, jak i samej osoby, która go doświadcza. Często bywa mylony z pracowitością, ambicją, wysokimi wymaganiami wobec siebie. Z zewnątrz może wyglądać jak odpowiedzialność albo silna motywacja do rozwoju. W rzeczywistości jednak jego rdzeniem nie jest dążenie do wzrostu, lecz wewnętrzny przymus karania siebie – cichy, uporczywy i niezwykle konsekwentny.
Objawia się on jako surowy, bezlitosny głos wewnętrznego krytyka, który nigdy nie jest zadowolony. Niezależnie od wysiłku czy osiągnięć zawsze pojawia się poczucie: „to wciąż za mało”, „mogłem zrobić lepiej”, „nie zasługuję”. Charakterystyczna jest też skłonność do umniejszania własnych sukcesów dokładnie w tym momencie, gdy mogłyby one przynieść ulgę, satysfakcję albo dumę. Jakby każda próba poczucia się dobrze musiała zostać natychmiast zneutralizowana.
Osoby funkcjonujące w tym wzorcu często nieświadomie sabotują własne powodzenie. Gdy życie zaczyna się układać – w pracy, w relacjach, w obszarze osobistym – pojawia się napięcie, niepokój, wewnętrzne rozedrganie. Niekiedy towarzyszy temu impuls, by „coś popsuć”, wycofać się albo zakwestionować to, co dobre. Może to przyjmować formę odkładania spraw na później, nagłego zwątpienia w siebie, unikania odpowiedzialności albo prowokowania konfliktu. Dobrostan nie jest przeżywany jako coś naturalnego, lecz raczej jako stan podejrzany, jakby spokój i zadowolenie naruszały jakiś głęboko zapisany porządek wewnętrzny.
Z perspektywy psychodynamicznej masochizm moralny wiąże się z działaniem wewnętrznego superego, które nie ogranicza się do oceniania, lecz aktywnie domaga się kary. Cierpienie psychiczne pełni wówczas funkcję regulacyjną – pozwala rozładować lub utrzymać pod kontrolą poczucie winy. Co istotne, jest to często poczucie winy pozbawione konkretnego, aktualnego powodu. Pacjent nie czuje się winny za konkretne zachowanie, lecz za samo istnienie: za swoje potrzeby, pragnienia, ambicje, za chęć odpoczynku, bliskości czy przyjemności.
W tym sensie masochizm moralny nie jest reakcją na realne przewinienia, lecz utrwalonym sposobem odnoszenia się do siebie, który kiedyś miał chronić relację lub porządek wewnętrzny. Dziś jednak działa jak wewnętrzny mechanizm karzący, skutecznie odbierający prawo do ulgi, satysfakcji i poczucia, że „jestem wystarczający taki, jaki jestem”.
Bardzo często u podłoża masochistycznych wzorców leżą doświadczenia emocjonalnego zaniedbania. Nie musi to oznaczać jawnej przemocy. Wystarczy długotrwały brak zainteresowania światem wewnętrznym dziecka, brak responsywności na jego emocje, potrzeby czy sygnały. Dziecko może być „dobrze zaopiekowane” fizycznie, a jednocześnie głęboko samotne emocjonalnie. W takiej sytuacji rezygnacja z potrzeb, ich umniejszanie lub karanie siebie za ich posiadanie staje się sposobem na dostosowanie się do realiów relacji.
Szczególnie istotnym czynnikiem są także kary – jawne lub subtelne – za autonomię i ekspresję siebie. Jeśli dziecko doświadcza dezaprobaty, zawstydzenia lub odrzucenia, gdy wyraża złość, sprzeciw, radość czy spontaniczność, szybko uczy się, że bycie sobą jest ryzykowne. Autonomia zaczyna kojarzyć się z utratą więzi. W takiej konfiguracji psychicznej podporządkowanie, samokontrola i znoszenie cierpienia stają się „bezpieczniejszą” alternatywą.
U wielu osób kluczową rolę odgrywa również wczesna parentyfikacja – sytuacja, w której dziecko, jawnie lub niejawnie, przejmuje odpowiedzialność za emocjonalny dobrostan dorosłych. Może być „pocieszycielem”, „mediatorem”, „tym rozsądnym”, „tym, który nie sprawia problemów”. W takim układzie dziecko uczy się, że jego wartość polega na rezygnacji z siebie dla dobra innych. Cierpienie nie tylko jest tolerowane, ale bywa wręcz dowodem lojalności, miłości i dojrzałości.
W tych wszystkich warunkach cierpienie stopniowo staje się stanem znanym i oswojonym. Co więcej – zaczyna pełnić funkcję organizującą tożsamość. Jeśli od wczesnych lat bliskość była związana z napięciem, lękiem, wstydem lub bólem, to brak tych elementów może być w dorosłości przeżywany jako coś obcego, podejrzanego, a nawet zagrażającego. Spokojna, bezwarunkowa relacja może budzić niepokój właśnie dlatego, że nie pasuje do zapisanych wzorców.
Paradoks masochizmu polega na tym, że to, co boli, bywa bardziej przewidywalne niż to, co dobre. Cierpienie ma swoją logikę, swoje reguły, znany przebieg. Bliskość bez warunków wymaga natomiast czegoś znacznie trudniejszego – zaufania, rozluźnienia kontroli, dopuszczenia potrzeb i zależności. Dla osoby z historią traumy relacyjnej to właśnie to „dobre” może być najbardziej obce i destabilizujące.
Zrozumienie genezy masochizmu w tym kontekście zmienia perspektywę terapeutyczną. Zamiast pytać: „dlaczego ta osoba wybiera cierpienie?”, zaczynamy pytać: „jakie warunki sprawiły, że cierpienie stało się sposobem na bycie w relacji?”. Dopiero z tego miejsca możliwa jest praca nad tworzeniem nowych doświadczeń – takich, w których więź nie musi być okupiona bólem, a bycie sobą nie oznacza utraty drugiego człowieka.
Masochizm a ciało: perspektywa somatyczna
hizm bardzo wyraźnie odciska się w ciele. Niejednokrotnie zanim pacjent zacznie o nim mówić, zanim pojawi się jakakolwiek refleksja czy narracja, wzorzec ten jest już widoczny w sposobie, w jaki dana osoba siedzi, stoi, oddycha, porusza się i zajmuje przestrzeń. Ciało często wydaje się „zebrane”, trzymane w ryzach, jakby było stale pod kontrolą. Jest w nim czujność i powściągliwość, a pod nimi ciche założenie: lepiej się nie wychylać, lepiej nie pozwolić sobie na zbyt wiele, bo ekspresja może mieć konsekwencje.
W pracy klinicznej bardzo często widać utrwalone, chroniczne napięcie mięśniowe – szczególnie w okolicach szyi i karku, w barkach, w przeponie oraz w miednicy. To napięcie nie jest epizodyczne, nie znika po chwili. Jest tłem, stałym stanem gotowości organizmu. Oddychanie bywa płytkie, skrócone, jakby ciało funkcjonowało na minimalnym poziomie pobudzenia: wystarczającym, by przetrwać dzień, ale niewystarczającym, by naprawdę coś poczuć, przeżyć, dopuścić więcej życia.
Ruch jest często oszczędny, zachowawczy. Impulsy – zanim zdążą się rozwinąć – zostają zatrzymane, wygaszone, cofnięte. Jakby ciało nauczyło się, że lepiej nie iść za tym, co się pojawia. W kontakcie z przyjemnością widać niepewność: bywa ona krótka, szybko urywana albo podszyta napięciem i poczuciem winy. Organizm jakby nie do końca wierzył, że może się rozluźnić, że coś dobrego może trwać dłużej, że nie trzeba za to zaraz zapłacić.
Z perspektywy somatycznej nie jest to kwestia „złego nawyku” czy braku świadomości ciała. To raczej pamięć organizmu, który przez długi czas funkcjonował w warunkach, gdzie bezpieczeństwo wymagało hamowania impulsów, ograniczania ekspresji i bycia mniej. Ciało wciąż robi to, czego nauczyło się kiedyś – nawet jeśli dzisiejsze warunki już tego nie wymagają. Z perspektywy psychoterapii ciała masochizm nie jest „cechą charakteru”, lecz utrwalonym sposobem regulacji fizjologicznej, który powstał w odpowiedzi na relacyjne zagrożenie. Wilhelm Reich opisywał masochizm jako strukturę, w której naturalny impuls agresji, ekspansji i samostanowienia zostaje zahamowany, a następnie skierowany do wewnątrz. Zamiast służyć obronie granic, energia ta zaczyna działać przeciwko własnemu organizmowi – w postaci napięcia, samokontroli, bólu lub wyczerpania.
Z somatycznego punktu widzenia kluczowe jest to, że masochistyczny wzorzec wiąże się z zahamowaniem reakcji obronnych. Ciało „uczy się”, że mobilizacja – protest, ucieczka, sprzeciw – nie przynosi ulgi, a wręcz zwiększa zagrożenie. W efekcie reakcje walki czy ucieczki zostają zatrzymane, niedokończone, zamrożone w układzie nerwowym. Organizm funkcjonuje tak, jakby najlepszą strategią było znoszenie, wytrzymywanie i przetrwanie za wszelką cenę.
To zahamowanie ma swoje konsekwencje. Jedną z nich jest brak dostępu do zdrowej agresji – rozumianej nie jako przemoc, lecz jako zdolność do zaznaczania granic, mówienia „nie”, zajmowania miejsca i kierowania energii na zewnątrz. U wielu osób agresja została tak silnie skojarzona z zagrożeniem utraty relacji, że ciało reaguje napięciem lub lękiem już przy samym impulsie ekspansji. Granice istnieją wtedy głównie w formie mentalnej, ale nie są wspierane przez fizjologiczną gotowość do ich obrony.
Masochizm można więc rozumieć jako adaptację układu nerwowego do długotrwałego zagrożenia relacyjnego. Jeśli przez lata bliskość wiązała się z bólem, zawstydzeniem lub karą, ciało uczy się funkcjonować w trybie ciągłego hamowania. Z czasem ten stan przestaje być odczuwany jako reakcja na coś zewnętrznego, a zaczyna być przeżywany jako „normalny sposób bycia”. Napięcie staje się tłem, a rozluźnienie – czymś obcym, a nawet niepokojącym.
Dlatego w terapii somatycznej praca z masochizmem rzadko polega na bezpośrednim „rozbijaniu” tego wzorca. Zbyt szybkie próby uruchamiania ekspresji czy agresji mogą być dla pacjenta przytłaczające lub destabilizujące. Znacznie ważniejsze jest stopniowe przywracanie poczucia wyboru – na poziomie ciała, a nie tylko wglądu.
Odzyskiwanie sprawczości zaczyna się często od bardzo małych rzeczy: od zauważenia impulsu, który zwykle jest automatycznie zatrzymywany; od mikroruchu, który pozwala ciału poczuć różnicę między napięciem a puszczeniem; od doświadczenia, że można zwiększyć lub zmniejszyć intensywność bez konsekwencji relacyjnych. W tym sensie praca z masochizmem to proces uczenia ciała, że reakcja obronna nie musi oznaczać utraty więzi.
Z czasem, wraz z odbudową tolerancji na pobudzenie, pojawia się dostęp do energii, która wcześniej była zablokowana. Agresja zaczyna być odczuwana jako żywotność, granica jako ochrona, a przyjemność jako coś, co nie musi być okupione karą. Masochizm nie znika nagle – ale przestaje być jedyną dostępną strategią regulacji. Ciało uczy się, że może reagować, wybierać i być w relacji bez konieczności nieustannego znoszenia bólu.
Masochizm moralny i wewnętrzny krytyk
Masochizm moralny należy do tych form cierpienia psychicznego, które najłatwiej przechodzą niezauważone. Często są mylone z odpowiedzialnością, ambicją albo wysokimi wymaganiami wobec siebie. Z zewnątrz może to wyglądać jak silna motywacja, pracowitość czy dążenie do rozwoju. Od środka jednak nie ma w tym wzroście wiele – jest raczej nieustanny przymus bycia dla siebie surowym i trzymania siebie w ryzach.
W centrum tego wzorca stoi wewnętrzny krytyk: głos twardy, bezlitosny, rzadko kiedy zadowolony. Nawet gdy coś się uda, szybko pojawia się myśl, że to wciąż za mało, że można było lepiej, że inni poradziliby sobie szybciej albo mądrzej. Towarzyszy temu stałe poczucie „jeszcze nie wystarczam” oraz skłonność do podważania własnych osiągnięć dokładnie w chwili, w której mogłyby one przynieść ulgę, satysfakcję czy chwilę dumy. Jakby cieszenie się sobą było czymś podejrzanym albo wręcz nie na miejscu.
Osoby funkcjonujące w tym schemacie często same podcinają sobie skrzydła, choć zwykle nie robią tego świadomie. Kiedy życie zaczyna się układać – w pracy, w relacjach, w codziennym funkcjonowaniu – pojawia się napięcie i wewnętrzny niepokój. Zamiast ulgi rodzi się impuls, by „coś popsuć”: odłożyć ważne sprawy, wycofać się, zakwestionować własne kompetencje albo wejść w konflikt. Dobrostan nie jest przeżywany jako coś naturalnego czy zasłużonego, lecz jako stan ryzykowny, jakby spokój i zadowolenie naruszały jakiś głęboko zapisany porządek wewnętrzny.
W takim doświadczeniu bycie spokojnym, spełnionym czy po prostu „wystarczającym” może budzić większy lęk niż ciągłe napięcie i wysiłek. Cierpienie jest znane, przewidywalne, oswojone. Dobrostan – choć pożądany – bywa obcy i trudny do uniesienia, jakby wymagał złamania reguł, które od dawna porządkują życie wewnętrzne.
Z perspektywy psychodynamicznej masochizm moralny wiąże się z działaniem wewnętrznego superego, które nie tylko ocenia, ale aktywnie domaga się kary. Cierpienie psychiczne staje się wówczas sposobem na regulowanie poczucia winy, często takiego, które nie ma jasnego, aktualnego źródła. Pacjent może czuć się winny nie za to, co zrobił, lecz za to, kim jest – za swoje potrzeby, pragnienia, ambicje czy prawo do przyjemności.
W tym sensie masochizm moralny bardzo często pełni funkcję lojalności wobec ważnych figur z przeszłości. Jeśli w dzieciństwie miłość była związana z krytyką, surowością lub warunkowym uznaniem, wewnętrzny krytyk staje się kontynuatorem tej relacji. Karząc siebie, osoba pozostaje w nieświadomym związku z opiekunem: „jeśli będę dla siebie tak surowy jak on/ona, zachowam więź”. Zdradą byłoby pozwolenie sobie na ulgę, radość czy sukces, które nie były dostępne w pierwotnej relacji.
Często w tle pojawia się również lęk przed wyjściem poza znany obraz siebie. Masochistyczna tożsamość, choć bolesna, bywa spójna i przewidywalna. Wewnętrzny dialog typu „ze mną zawsze jest trudno”, „ja muszę bardziej się starać niż inni”, „nic nie przychodzi mi łatwo” organizuje doświadczenie i nadaje mu sens. Zmiana tego wzorca może być przeżywana jako utrata części tożsamości, a nawet jako zagrożenie ciągłości „ja”.
Dlatego w masochizmie moralnym cierpienie nie jest jedynie skutkiem ubocznym funkcjonowania – ono spełnia określone zadania psychiczne. Reguluje napięcie związane z winą, chroni przed lękiem separacyjnym, podtrzymuje znaną narrację o sobie. Paradoksalnie pozwala także uniknąć konfrontacji z żalem po tym, czego w życiu zabrakło. Jeśli zawsze jest „za wcześnie” na ulgę albo „jeszcze nie teraz”, nie trzeba w pełni zobaczyć, ile już zostało stracone.
W terapii praca z masochizmem moralnym wymaga dużej delikatności. Bezpośrednie podważanie wewnętrznego krytyka może wywołać nasilenie lęku lub poczucia winy. Często kluczowe jest stopniowe odkrywanie, czyj głos naprawdę słyszy pacjent, oraz jakie funkcje pełni on w jego życiu psychicznym. Dopiero gdy cierpienie zostanie uznane jako sensowna – choć już nieaktualna – strategia, możliwe staje się tworzenie przestrzeni na inne doświadczenia.
Z czasem pacjent może zacząć zauważać, że surowość wobec siebie nie jest moralnym obowiązkiem, lecz echem dawnej relacji. Że rezygnacja z cierpienia nie oznacza zdrady ani utraty wartości. I że dobrostan nie musi niszczyć tożsamości – może stać się jej nowym, bardziej żywym fundamentem.
Implikacje terapeutyczne
Praca terapeutyczna z masochizmem należy do tych obszarów, które wymagają od terapeuty szczególnej uważności, cierpliwości i gotowości do poruszania się w bardzo delikatnym terenie. To, co z zewnątrz może wyglądać jak „autodestrukcja” czy „opór przed zmianą”, od wewnątrz jest często najlepszą dostępną strategią regulacji, jaką pacjent wypracował w swoim życiu. Z tego powodu masochizm nie znosi pośpiechu – ani w interpretacji, ani w interwencji.
Paradoksalnie bezpieczna relacja terapeutyczna może być jednym z pierwszych czynników destabilizujących masochistyczny system. Dla osoby, która przez lata funkcjonowała w relacjach opartych na warunkowości, krytyce lub cierpieniu, doświadczenie stabilnej obecności, akceptacji i zainteresowania może uruchamiać lęk zamiast ulgi. Pojawia się wtedy niepokój: „za chwilę coś się wydarzy”, „to nie może tak po prostu być”, „zaraz zapłacę za to, że jest mi lepiej”. Cierpienie było znanym punktem odniesienia – jego brak bywa przeżywany jako utrata gruntu pod nogami.
W tym kontekście zbyt szybkie wzmacnianie ego, nacisk na zmianę lub zachęcanie do „dbania o siebie” może zostać odebrane jako zagrożenie. Pacjent może reagować wycofaniem, poczuciem winy, a czasem nasileniem objawów. Nie dlatego, że „nie chce się zmienić”, lecz dlatego, że zmiana uruchamia lęk przed rozpadem znanych struktur psychicznych i relacyjnych. Dla części pacjentów cierpienie jest elementem tożsamości – jego utrata rodzi pytanie: „kim będę, jeśli przestanę cierpieć?”.
Jednym z kluczowych elementów pracy terapeutycznej jest więc rozpoznanie adaptacyjnej funkcji masochizmu. Zamiast koncentrować się na eliminowaniu objawów, terapeuta pomaga pacjentowi zobaczyć, w jakich warunkach ten wzorzec powstał i czemu służył. Gdy masochizm zostaje nazwany jako strategia przetrwania, a nie wada charakteru, pojawia się przestrzeń na współczucie wobec siebie i własnej historii. To często pierwszy moment, w którym pacjent może przestać walczyć z samym sobą.
Równie istotna jest normalizacja mechanizmów obronnych. Masochistyczne tendencje bywają głęboko zawstydzające – pacjent może czuć się „gorszy”, „dziwny” albo „uszkodzony”. Tymczasem zadaniem terapii jest pokazanie, że te mechanizmy były logiczną odpowiedzią na nielogiczne lub bolesne warunki. Patologizowanie masochizmu wzmacnia wewnętrznego krytyka; jego rozumienie – stopniowo osłabia.
Proces zmiany w dużej mierze polega na budowaniu tolerancji na stany dotychczas niedostępne lub zakazane: przyjemność, spokój, autonomię, ekspansję. Dla wielu pacjentów przyjemność nie jest neutralna – bywa obciążona lękiem, poczuciem winy albo oczekiwaniem kary. Terapeutyczna praca polega wtedy nie na „uczeniu przyjemności”, lecz na powolnym sprawdzaniu, czy można ją odczuwać w małych dawkach i czy da się ją regulować bez utraty kontroli czy relacji.
Nieodzownym elementem jest także praca z granicami, agresją i wstydem. Masochizm często opiera się na zahamowanej agresji – tej zdrowej, która służy ochronie siebie i zaznaczaniu granic. W terapii chodzi nie o jej „uwolnienie” w gwałtowny sposób, lecz o stopniowe przywracanie kontaktu z impulsem: z sygnałem „to za dużo”, „tego nie chcę”, „mam prawo się sprzeciwić”. Wstyd, który często towarzyszy tym impulsom, wymaga równoległej pracy – szczególnie w relacji terapeutycznej, gdzie każda próba ekspresji staje się nowym doświadczeniem korekcyjnym.
W podejściach uwzględniających ciało ważne jest, by te procesy zachodziły nie tylko na poziomie rozumienia, ale również w doświadczeniu somatycznym. Ciało potrzebuje czasu, by nauczyć się, że ekspansja nie prowadzi do kary, a granica nie niszczy relacji. Często oznacza to pracę w bardzo małych krokach, z dużą uważnością na reakcje autonomicznego układu nerwowego.
Ostatecznie celem terapii nie jest „pozbycie się masochizmu”, lecz poszerzenie repertuaru regulacji. Masochistyczna strategia może przestać być jedyną dostępną opcją, gdy pojawią się inne sposoby bycia w relacji i ze sobą. Wtedy cierpienie traci swoją centralną funkcję, a pacjent może stopniowo odkrywać, że bliskość, autonomia i przyjemność nie muszą już być okupione bólem.
Podsumowanie
Masochizm nie jest ani perwersją, ani świadomym wyborem cierpienia. Nie jest też „skłonnością” ani defektem osobowości. Jest śladem historii relacyjnej – zapisem tego, w jaki sposób organizm i psychika próbowały przetrwać w warunkach, w których bycie sobą, wyrażanie potrzeb czy stawianie granic było zbyt ryzykowne lub zbyt kosztowne. To, co dziś objawia się jako samokrytycyzm, uległość czy trwanie w bolesnych relacjach, kiedyś było realną strategią ochrony więzi i bezpieczeństwa.
Z tej perspektywy masochizm mówi więcej o braku wyboru w przeszłości niż o wyborach dokonywanych tu i teraz. Cierpienie stało się znanym językiem relacji, a rezygnacja z siebie – sposobem na zachowanie kontaktu z drugim człowiekiem. Tam, gdzie nie było przestrzeni na protest, gniew czy autonomię, życie musiało się zawęzić, by móc trwać.
W psychoterapii rozwojowej i somatycznej masochizm przestaje być wrogiem, z którym trzeba walczyć. Staje się drogowskazem – subtelnym, choć bolesnym sygnałem wskazującym miejsca zatrzymania, zamrożenia i utraty. Pokazuje, gdzie energia została skierowana do wewnątrz, gdzie granice nie mogły się uformować, a impulsy musiały zostać wyhamowane.
Praca terapeutyczna nie polega na wykorzenianiu masochizmu, lecz na poszerzaniu możliwości: na przywracaniu wyboru tam, gdzie kiedyś go nie było; na stopniowym odzyskiwaniu dostępu do agresji, przyjemności, autonomii i sprawczości – także na poziomie ciała. W bezpiecznej relacji terapeutycznej to, co kiedyś było jedyną strategią przetrwania, może stać się tylko jedną z wielu opcji.
W tym sensie masochizm nie jest końcem drogi, lecz jej początkiem. Jest zaproszeniem do spotkania z historią, która domaga się nie osądu, lecz zrozumienia. A gdy to zrozumienie staje się możliwe, cierpienie stopniowo traci swoją centralną rolę – robiąc miejsce dla życia, które nie musi już być zawężone, by mogło trwać.
Bibliografia
- Freud, S. (1924). „The Economic Problem of Masochism.” The Standard Edition of the Complete Psychological Works of Sigmund Freud, Volume XIX (1923-1925): The Ego and the Id and Other Works, 155-170.
- Millon, T. (2011). „Disorders of Personality: Introducing a DSM/ICD Spectrum from Normal to Abnormal.” Wiley.
- Pincus, A. L., Cain, N. M., & Wright, A. G. (2014). „Narcissistic Grandiosity and Masochism.” The Journal of Nervous and Mental Disease, 202(10), 726-732.
- Mitchell, S. A., & Black, M. J. (1995). „Freud and Beyond: A History of Modern Psychoanalytic Thought.” Basic Books.
- Reinhard, S. C. (2008). „Psychodynamic Treatment of Depression.” American Psychiatric Publishing.
- Reich, W. (1949). Character Analysis. New York: Farrar, Straus & Giroux.

Czytaj również
Kateksja i dekateksja: zapomniane pojęcia o kluczowym znaczeniu terapeutycznym
Jak rozumienie inwestycji energii psychicznej pomaga pracować z traumą, relacjami i ciałem W codzien…
Pożądanie, ból i myślenie: masochizm pierwotny i teoria psychoanalityczna
Fibromialgia: nowa choroba polegająca na bolesnych napięciach Pozbawione uchwytnej, organicznej przy…
Etyka w terapii par i rodzin: między jasnymi zasadami a codzienną szarą strefą
Etyka to temat, który towarzyszy nam w pracy terapeutycznej od pierwszych dni szkolenia. Uczymy się …
Dar śmiechu: O rozwoju poczucia humoru w analizie klinicznej
DOJRZAŁE POCZUCIE HUMORU Odmian poczucia humoru jest niezliczona ilość: mniej i bardziej rozwinięte,…
Robert Waska „Niebezpieczeństwo zmiany: podejście kleinowskie wobec pacjentów, którzy doświadczają postępu jako traumy”
Rozdział 1Słyszę, że pukasz, ale nie możesz wejść Są pacjenci, których leczyłem metodą analityczną, …
Mit raju utraconego w psychoanalizie – jak pomaga zrozumieć psychikę pacjentów z traumą?
W pracy z osobami po traumach – zwłaszcza tych z wczesnego dzieciństwa – prędzej czy póź…





