Na podstawie artykułu „The ‘Meeting of Bodies’: Empathy and Basic Forms of Shared Experiences” by Anna Ciaunica
Empatia – jak to naprawdę działa?
Wyobraź sobie, że idziesz ulicą i widzisz osobę, która płacze. Nie musisz znać jej historii, a i tak coś w środku ciebie reaguje – czujesz jej smutek. Ale jak to się dzieje? Przecież tak naprawdę widzisz tylko łzy, drżącą twarz, może słyszysz westchnienia. Skąd wiesz, co ona przeżywa?
Właśnie tu zaczyna się cała rozmowa o empatii. Psychologowie, filozofowie czy neurolodzy spierają się o to od lat. Jedni mówią, że empatia działa jak lustro – nasz mózg naśladuje to, co widzimy u innych. Inni z kolei twierdzą, że żeby w ogóle empatyzować, musimy już jakoś rozumieć stany wewnętrzne drugiego człowieka.
Są też tacy, jak Zahavi i Rochat, którzy podkreślają, że empatia to nie jakaś dodatkowa umiejętność, tylko podstawowy sposób, w jaki rozumiemy drugiego człowieka. Dzięki niej od razu widzimy w nim istotę świadomą, kogoś, kto przeżywa, czuje i myśli. I co ważne – empatia nie sprawia, że zlewamy się w jedno. Wręcz przeciwnie – przypomina, że „ja to ja”, a „ty to ty”. I to właśnie ta różnica pozwala nam naprawdę spotkać się ze sobą.
Można to podsumować prosto:
- empatia to nasz naturalny sposób rozumienia innych,
- nie usuwa granic między nami,
- te granice są konieczne, żebyśmy mogli coś przeżywać razem.
I jeszcze jedno: zanim w ogóle pojawia się empatia, w naszym życiu są wcześniejsze formy bycia „razem”. Pojawiają się już w brzuchu mamy, a potem w pierwszych miesiącach życia. To nie tyle wspólne myślenie, co wspólne odczuwanie – takie bardzo cielesne spotkanie, zanim na dobre zacznie działać nasz umysł.
Wspólne doświadczenia i pytanie o „spotkanie umysłów”
Jak właściwie możemy spotkać się z umysłami innych i dzielić z nimi doświadczenia? To pytanie brzmi trochę filozoficznie, ale dotyczy czegoś bardzo ludzkiego – poczucia, że naprawdę jesteśmy z kimś w kontakcie.
Najpierw warto zatrzymać się przy samym słowie „doświadczenie”. Co to w ogóle znaczy? Filozofowie od dawna się nad tym głowią, ale najprościej można powiedzieć, że doświadczenie to po prostu sposób, w jaki odbieramy świat – poprzez zmysły, ciało i świadomość. Widzimy kolor czerwony, czujemy ciepło słońca, doświadczamy smutku czy radości. To zawsze dzieje się w nas i przez nasze ciało, które dba o równowagę i reaguje na to, co wokół.
Ale co znaczy „dzielić się” doświadczeniem? Tutaj zaczynają się schody. Wszyscy zgadzają się, że umiejętność spotkania się z innymi jest kluczem do życia społecznego, ale jak to dokładnie działa – nie ma jednej odpowiedzi.
Badacze proponują różne podejścia:
- jedno mówi, że doświadczenia i stany mentalne są czymś czysto indywidualnym,
- inne skupia się na tym, że dzielimy się wspólną „treścią” – np. oboje wiemy, że patrzymy na to samo drzewo,
- jeszcze inne traktuje to bardziej zbiorowo – że w pewnym sensie tworzymy razem wspólny „podmiot”.
Coraz częściej jednak mówi się, że zamiast skupiać się tylko na myślach i stanach wewnętrznych, lepiej patrzeć na to, jak ludzie dostrajają się do siebie poprzez ciało – ruchy, gesty, ton głosu – a dopiero potem poprzez słowa czy myśli.
Nie brakuje tu też sporów. Niektórzy wiążą wspólne doświadczenia z pojęciem „kolektywnej intencjonalności” (czyli naszej zdolności do wspólnego działania z jakimś celem), inni z kwestią samoświadomości. Ja wolę podejście, w którym „ja” i „ty” są ważniejsze niż abstrakcyjne „my”. Jak podkreśla Zahavi, każdy z nas ma swoje własne doświadczenie, które nie zależy wprost od innych. A różnica między mną a tobą nie przeszkadza we wspólnym byciu – wręcz odwrotnie, jest warunkiem, żeby to wspólne bycie mogło zaistnieć.
Zahavi i Rochat dodają jeszcze, że empatia – czyli podstawowy sposób rozumienia drugiego człowieka – wymaga właśnie tej różnicy. Bez niej nie ma spotkania. Ale można też spojrzeć na to inaczej: być może zanim w ogóle pojawia się empatia, istnieją jeszcze wcześniejsze formy wspólnych doświadczeń.
Można to ująć w dwóch krokach:
- nasze pierwsze doświadczenia są ucieleśnione – zaczynamy je w ciele innej osoby, czyli matki,
- zanim nauczymy się dzielić uwagą czy stanami psychicznymi, tworzymy bliską więź przez kontakt ciała – np. skóra do skóry.
To prowadzi do ciekawego wniosku: wspólne doświadczenia nie muszą ograniczać się do „spotkania umysłów”. Mogą sięgać głębiej – do tego, jak nasze ciała wchodzą ze sobą w kontakt i jak z tego wyrasta późniejsze rozumienie siebie i innych.
Empatia i dzielenie się doświadczeniem: Powrót do punktu wyjścia!
Istnieje wiele kontrowersji dotyczących mechanizmów psychologicznych, które pozwalają na świadomość siebie i innych. Omawianie tego szczegółowo wykracza poza zakres tej dyskusji, dlatego skupię się na argumencie Zahavi i Rochat (2015), że wcześniejsze dominujące poglądy o „radykalnie egocentrycznym” i „solipsystycznym” noworodku zostały zakwestionowane przez badania sugerujące, że niemowlęta mają wrodzoną kompetencję społeczną. Badania pokazują, że niemowlęta od urodzenia wykazują tendencję do wyrażania emocji poprzez ruchy ciała, co wspiera „pierwotną intersubiektywność”.
Opierając się na badaniach z psychologii rozwojowej, Zahavi i Rochat argumentują, że dynamiczny proces negocjacji wartości między sobą a innymi, który występuje w interakcjach społecznych, już zakłada zróżnicowaną świadomość siebie i innych. Nie zaprzecza to głębokiemu powiązaniu jaźni z intersubiektywnością, ale podkreśla, że zrozumienie struktury jaźni jest kluczowe dla zrozumienia związku doświadczeniowego z innymi.
Zahavi twierdzi, że nasze życie doświadczeniowe od początku charakteryzuje się przedrefleksyjną samoświadomością i pierwszoosobowym charakterem, co jest bardziej podstawową formą samoświadomości. Moja świadomość mojego doświadczenia nie jest świadomością go jako obiektu, ale jako pierwszoosobowego, ucieleśnionego doświadczenia. Zahavi podkreśla, że „ja doświadczeniowe” jest integralną częścią życia doświadczeniowego.
Aby podsumować jego rozumienie wspólnych doświadczeń, przytoczę jego słowa: „są przypadki, gdy zamiast przypisywać doświadczenie sobie lub tobie, przypisuję je nam, np. gdy mój syn i ja wracamy z wycieczki i widząc wspólnego przyjaciela, krzyczę: 'Zobaczyliśmy to! Znaleźliśmy jeża!'”. W takich przypadkach doświadczenie nie jest tylko moim działaniem, ale naszym działaniem.
Zahavi uważa, że relacja ja-ty może być dwuosobowa, ale „my” typowo wymaga struktury trójdzielnej, gdzie skupienie jest na wspólnym obiekcie lub projekcie, co pojawia się później w rozwoju. Zgadzając się z Zahavi i Rochat, że empatia zakłada różnicę między sobą a innymi, sugeruję, że pytanie do rozważenia jest, czy empatyczne dzielenie się stanami umysłowymi jest najbardziej podstawową formą rozumienia innych. Istnieją więc podstawowe formy współwystępujących dwuosobowych doświadczeń, które choć nie mają poczucia „my”, nadal mogą być uznane za wspólne.
Warto rozważyć, co się dzieje, gdy ucieleśnienie jest dosłownie dzielone między dwoma doświadczającymi podmiotami. Czy konieczne jest osiągnięcie wyższych form wzajemnej świadomości nad obiektem, aby doświadczenie było wspólne i by powstało poczucie „my”? Co się dzieje, gdy wspólnym „obiektem” jest ciało, a dokładniej żywe, doświadczające ciało?
Potrzebujemy zrewidować nasze rozumienie podstawowego „dzielenia się doświadczeniami”, aby uwzględnić bardziej pierwotne formy współdzielenia. Te podstawowe tryby pojawiają się poprzez wzajemne dostosowywanie się, wzajemną świadomość, bliską intersubiektywność i współzależność. Te formy dzielenia się doświadczeniem nie mają pełnego „poczucia razem”, jak to opisuje Zahavi, ale nadal można je uznać za podstawowe formy dzielenia się, które stanowią fundament dla rozwijania zdolności empatycznych.
Dzielenie się doświadczeniami od wewnątrz: wspólna świadomość w czasie ciąży
Kiedy rozmawiamy o dzieleniu się doświadczeniami, często zapominamy o czymś bardzo prostym i podstawowym: nasze życie i odczuwanie zaczynają się w ciele innej osoby – matki. Od samego początku nie jesteśmy odcięci, samotni czy zawieszeni w próżni. Jesteśmy „w kimś”. Nasze doświadczenie rodzi się w ciele, które rozwija się w innym ciele. Jak więc opisać to niezwykłe, pierwotne połączenie, które zachodzi zanim w ogóle zaczniemy się nad sobą zastanawiać?
Merleau-Ponty pisał, że relacja między mną a moim ciałem jest wyjątkowa – nie „mam” ciała tak, jak mam przedmiot. Podobnie, nie mogę dzielić się doświadczeniem z drugą osobą tak, jak mogę podać jej kubek czy książkę. Można to sobie wyobrazić na przykładzie dwóch osób, które próbują iść razem w jednej parze spodni. Każda musi brać pod uwagę ruchy drugiej. Jeśli jedna z nich nadepnie na gwóźdź, druga tego bólu nie poczuje – choć i tak musi się dostosować.
Ciąża to coś zupełnie innego niż zwykłe współdzielenie przestrzeni. Matka i dziecko nie „dzielą ciała” jak dwie osoby próbujące chodzić w jednej parze spodni. To znacznie głębsze współistnienie. Wszystko dzieje się wewnątrz żywego, czującego ciała – doświadczenia rodzą się z jego zmysłowości, z tego, jak odbiera sygnały zarówno z wewnątrz, jak i z zewnątrz. Dzięki temu organizm utrzymuje równowagę potrzebną do życia.
W czasie ciąży te doświadczenia naprawdę się przenikają. Stres matki wpływa na rozwój emocjonalny i fizyczny dziecka. Badania jasno pokazują, że matka i płód nie są od siebie odcięci – przeciwnie, stale na siebie oddziałują. Dlatego obraz „samotnej macicy” jest złudny. To nie samotność, ale nieustanny dialog, który rozgrywa się pod skórą.
To nie znaczy, że matka i dziecko mają jedno wspólne „ja” czy że tworzą razem poczucie „my”, o którym pisze Zahavi. Ale jednak dzielą coś bardzo podstawowego – cielesne doświadczenia. Razem reagują na chorobę, na zmiany w otoczeniu, na poczucie zagrożenia. Ciało matki to żywe ciało, które czuje świat – a skoro dziecko w tym ciele współistnieje, to przynajmniej część tych najprostszych, pierwotnych doświadczeń staje się udziałem obojga.
I tu warto zatrzymać się na chwilę. W naszej kulturze mamy tendencję, by przeceniać zmysły „na odległość” – jak wzrok czy słuch – a nie doceniać tego, co bliskie, cielesne, dotykowe. Tymczasem to właśnie bliskość, dotyk, fizyczne współodczuwanie są pierwszym fundamentem spotkania z drugim człowiekiem. To na nich później wyrastają bardziej złożone formy obecności, relacji i kontaktu.
Spotkanie z drugim człowiekiem
Spotkanie z kimś to coś więcej niż rozmowa. To sposób, w jaki jesteśmy blisko – jak się poruszamy, patrzymy, uśmiechamy, dotykamy. Ale są dwa momenty, które szczególnie nas łączą: kiedy patrzymy sobie w oczy i kiedy dotykamy się nawzajem.
Na co dzień przywiązujemy dużą wagę do spojrzenia. Wzrok stał się symbolem kontaktu – patrzymy sobie w oczy, żeby upewnić się, że druga osoba nas „widzi”. Ale często zapominamy, że pierwszym językiem spotkania nie był wzrok, tylko dotyk.
To dotyk pojawia się jako pierwszy. Jeszcze zanim dziecko nauczy się rozumieć spojrzenie, już czuje świat poprzez skórę. To przytulenie, ciepło, trzymanie za rękę. To właśnie dotyk uczy, że jesteśmy bezpieczni i że ktoś obok nas jest obecny.
Kiedy przytulamy płaczące niemowlę, ono nie potrzebuje jeszcze słów ani spojrzeń, żeby wiedzieć, że jest kochane. Wystarczy ciepło skóry, bicie serca, bliskość. To samo dotyczy dorosłych – czasem bardziej niż słowa czy spojrzenie działa prosty gest: uścisk, położenie dłoni na ramieniu, podanie ręki w trudnym momencie.
Zanim nauczymy się skomplikowanych form empatii, dzielimy się doświadczeniem w najbardziej prosty sposób – przez obecność i dotyk. To właśnie w tym pierwszym, cielesnym kontakcie zaczyna się prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem.
Wnioski
Czy empatia wymaga rozróżnienia między sobą a innymi? Oczywiście tak. Ale czy empatia jest wcześniejsza i bardziej podstawowa niż wspólne doświadczanie? To zależy od tego, co uznamy za najprostsze formy dzielenia się doświadczeniem.
Jeśli przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że każdy sensowny model wspólnego doświadczania musi zaczynać się od tego, co najbardziej cielesne i bliskie. Dopiero później dochodzą sposoby bardziej „na odległość” – jak wspólne skupienie uwagi na przedmiocie czy wydarzeniu. Z perspektywy ucieleśnionego doświadczenia można więc powiedzieć, że wspólne przeżywanie zaczyna się już w okresie ciąży i w pierwszych miesiącach życia. To znaczy, że dzielenie się doświadczeniem nie jest czymś wtórnym wobec empatii, ale współistnieje z nią od samego początku.
Zahavi i Rochat (2015) twierdzą, że empatia – oparta na świadomości różnicy między sobą a innymi – jest wcześniejsza niż wspólne doświadczanie. Ale ich podejście, które patrzy na relacje głównie przez pryzmat wzroku i przestrzeni (np. wspólne oglądanie filmu), może pomijać te najpierwsze, cielesne sposoby współodczuwania, które pojawiają się, zanim jeszcze rozwiniemy empatyczne zdolności.
Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, okazuje się, że nie jesteśmy tylko „architektami naszych doświadczeń” (Barrett Feldmann, 2017). Nasze doświadczenia od samego początku są współtworzone z innymi – z ich ciałami, dotykiem, obecnością. To właśnie ta wspólna architektura nadaje kształt temu, jak przeżywamy świat i samych siebie.

Czytaj również:
Mit raju utraconego w psychoanalizie – jak pomaga zrozumieć psychikę pacjentów z traumą?
W pracy z osobami po traumach – zwłaszcza tych z wczesnego dzieciństwa – prędzej czy później zderzam…
Psychoanaliza jako przestrzeń przejściowa między snem a jawą
Z psychologicznego punktu widzenia sytuacja analityczna leży gdzieś pomiędzy fantazją a rzeczywistoś…
Sztuka słuchania w terapii: jak słuchać, żeby naprawdę usłyszeć?
W gabinecie terapeutycznym słuchanie to nie tylko podstawowe narzędzie pracy, ale wręcz fundament ca…
Melanie Klein: Praktyczne Wskazówki dla Psychoterapeutów z Jej Wykładów Technicznych z 1936 Roku
Melanie Klein, jedna z najbardziej wpływowych postaci w historii psychoanalizy, w 1936 roku wygłosił…
Pozycja depresyjna według Melanie Klein – kluczowy moment w rozwoju emocjonalnym
Niektóre pojęcia w psychoanalizie brzmią jakby były wzięte prosto z psychiatrycznego podręcznika. Ta…
Jak teoria poliwagalna zmienia psychoterapię somatyczną?
W psychoterapii od lat mówi się o tym, że ciało i umysł są ze sobą nierozerwalnie połączone. Ale dop…